piątek, 22 czerwca 2012

Polubić swoją kobiecość

Model Creightona ma o wiele szersze zastosowanie. Samoobserwacja według jakiejkolwiek metody rozpoznawania płodności sprzyja większej świadomości swego ciała, z kolei znajomość zmian cyklicznie zachodzących w organizmie kobiety ma niebagatelne znaczenie dla poczucia jej tożsamości jako kobiety.

Budzi wdzięczność za dar płodności, a potem za dzieci, które się poczynają. Joanna Napiórkowska, 27-letnia kobieta, jakiś czas temu zainteresowała się naprotechnologią. Od czasu dorastania miała problemy skórne, ostry stan trądziku. Z tą dolegliwością zgłosiła się do dermatologa, który polecił jej zastosowanie środka antykoncepcyjnego, przepisywanego często w problemach skórnych. Jak każdej dorastającej dziewczynie zależało jej, by pięknie wyglądać, mieć ładną cerę. I rzeczywiście po jakimś czasie stan skóry uległ poprawie, jednak dziewczyna zaczęła tyć, przybrała na wadze 8 kilogramów, poza tym skarżyła się na obniżony nastrój, brak energii i zapału do życia. W efekcie kompleksy związane z wyglądem się nasiliły.
Lekarz prowadzący radził, by mniej jadła. Mimo że Joanna nie odczuwała wzmożonego apetytu, jednak tyła. Czuła się obolała, opuchnięta. Niezadowolona z leczenia trafiła do endokrynologa, który z kolei na zmiany skórne spowodowane nieprawidłowym poziomem hormonalnym polecił jej inny środek antykoncepcyjny - nowszej generacji. Odstawiła poprzednio stosowany środek - problemy skórne powróciły błyskawicznie z bardziej wzmożonym nasileniem niż przed zastosowaniem środka. Po tym kolejnym środku Joanna schudła, jednak nadal odczuwała ciągły stan obniżonego nastroju, miała złe samopoczucie, niskie libido, brakowało jej ochoty do życia. - Nie myślałam o macierzyństwie. Utożsamiałam je z jakimś ogromnym trudem, jeszcze bardziej intensywnym leczeniem, kojarzyło mi się głównie z problemami. Nie myślałam też, że antykoncepcja może mieć wpływ na moje macierzyństwo, na to, że mogę mieć problem z płodnością - wspomina dzisiaj kobieta.
Trafiła do Agnieszki Pietrusińskiej, instruktorki modelu Creightona. Odstawiła dotychczasowe leczenie i zaczęła prowadzić obserwacje. Płodność powracała powoli, cykle były bardzo nieregularne, trwały bardzo długo. Po upływie roku zaczęły wracać do normy. Podjęła leczenie hormonalne i z miesiąca na miesiąc zauważała poprawę. - Zaczęłam odkrywać swoje ciało zupełnie na nowo. Nigdy wcześniej nie miałam takiej świadomości własnej kobiecości i postrzegania płodności jako daru, a nie jako balastu dostarczającego tylko kłopotów. Przyczyniła się do tego także moja znajomość z pewną wielodzietną rodziną we Włoszech, w której każde dziecko przyjmowano jako wieki prezent od Boga - opowiada dzisiaj kobieta. Z obserwacji dało się odczytać pewne nieprawidłowości, zawyżone progi hormonalne, które powodowały bezowulacyjne cykle, nadprodukcję andosterionu, której objawem są często problemy skórne, jak też podwyższony poziom prolaktyny.
Po jakimś czasie miesiączki stały się regularne. Joanna stwierdziła, że to może wskazywać na pełny powrót do zdrowia. Jednak dr Maciej Barczentewicz, do którego trafiła po kilku miesiącach obserwacji, stwierdził nieprawidłowy poziom progesteronu. Kobieta zaczęła się leczyć. Nie planuje jeszcze rodziny, poczęcia dziecka w najbliższym czasie, jednak chce przygotować się do tej roli i przygotować swój organizm, by stworzyć optymalne warunki do poczęcia dziecka, zadbać o swoje zdrowie. Na pewien okres zaprzestała leczenia, ale teraz, kiedy w Warszawie przybyło kilku nowych lekarzy przeszkolonych w zakresie modelu Creightona, postanowiła ponownie skorzystać z porad jednego z nich - dr Ewy Ślizień-Kuczapskiej, ginekolog położnik.
Po kilku latach leczenia, rozwoju ośrodków, które leczą na zasadach naprotechnologii, rośnie liczba dzieci, jak również liczba zadowolonych z tej formy leczenia kobiet. Pani Anna z pomocą naprotechnologii, leczenia hormonalnego, po wielu latach wcześniejszych, bezskutecznych starań doczekała się upragnionego dziecka.
Narodzi się ono już niebawem, w czerwcu. Podczas leczenia, gdy wydawało się jej, że nie przynosi ono oczekiwanych rezultatów, przeżywała chwile kryzysu. Właśnie w tamtym momencie uświadomiła sobie, jak bardzo model Creightona wzmocnił jej relacje z mężem, na pewien sposób pomógł usprawnić do podjęcia roli matki. Pan Bartek zapisywał na karcie wyniki całodziennych obserwacji swojej żony. Wspólnie konsultowali, co mogą oznaczać pewne markery. Oboje też czuli się odpowiedzialni za swoją płodność. - W pewnym momencie pogodziłam się z naszym cierpieniem, z tym, że może nigdy nie będziemy mieć dzieci. Doceniłam na nowo to, iż mamy z mężem siebie nawzajem, że jesteśmy silni. Podziękowałam Bogu za lekarzy, ludzi, którzy chcieli nam pomóc. Pomyślałam sobie, że to, co nas spotkało, lepiej przygotowało nas do macierzyństwa, ojcostwa. Nauczyło mnie systematyczności, wytrwałości - cech, które dotąd nie były moją silną stroną, a są tak bardzo potrzebne do podjęcia ról ojca i matki - mówi dziś pani Anna.

 Artykuł pochodzi z serwisu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz